fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Konflikt/dyssensus

Emocje społeczne stanowiły najważniejszy, ale z pewnością niejedyny składnik nowej formuły polityki, poszukiwanej przez młode pokolenie nowych realistów po 2000 roku. Jako że usiłowali oni zaprzeczać postpolitycznej wizji świata, w którym nie ma oponentów, konfliktów, a wszelkie działania ludzkie zmierzają do realizacji indywidualnych jednostkowych interesów, to właśnie konflikt/dyssensus (Mouffe/Rancière) stanowił nieodzowny element polityczności ich literatury. Emocje społeczne w prozie nowych realistów bywają skrajnie różne – rozciągają się na kontinuum między euforią a rozpaczą, są także artykułowane na najrozmaitsze sposoby. Łączy je jednak fakt, że są one zbiorowe – a więc są nie tyle właściwością oddzielnych, racjonalnie myślących jednostek, co raczej wspólnot społecznych, kolektywów, zbiorowości, grup odniesienia, rozumianych jako swoiste byty nieredukowalne do jednostek. W tym sensie można je uznać za emocje jednego „ciała społecznego” w rozumieniu Rancière’owskim, którego różnorodnymi manifestacjami stają się jednostki. Dla Romana Sienczina, Siergieja Szargunowa i Zachara Prilepina to właśnie ciało społeczne wydaje się – przynajmniej w początkowej fazie twórczości – skutecznym narzędziem w walce o przesunięcia i pęknięcia w porządku społecznym, czyli w tym wypadku o, jakkolwiek rozumiane, sprawiedliwość, zmianę, możliwość artykulacji własnych interesów, status partnera do debaty.

Jak się zdaje, podstawowym – choć niejedynym – zarysowanym konfliktem prozy nowych realistów jest ten między władzą, reprezentowaną przez struktury polityki instytucjonalnej zarządzającej porządkiem społecznym, a społeczeństwem. Ciało społeczne występuje w ich prozie przeciwko Rancière’owskiej policji – chce bowiem samodzielnie negocjować ustalone granice wspólnoty i reguły w niej obowiązujące. Ten podstawowy konflikt posiada oczywiście swoje dodatkowe właściwości. Nowi realiści wydają się dobrze rozumieć, że każdy porządek społeczny opiera się na jakiejś formie wykluczenia. W tym kontekście warto przyjrzeć się bliżej szczególnie bohaterom Romana Sienczina, którzy wykluczenie odczuwają w bardzo wielu aspektach – wśród nich pojawia się i geograficzne, i kulturowe, społeczne czy pokoleniowe, ale także – na tle narodowościowym i inne. Konsekwencją eskalowania takiej wzmożonej, wielopłaszczyznowej marginalizacji jest fakt, że bohaterowie Sienczina postrzegają siebie przede wszystkim jako ludzi nikomu niepotrzebnych, którzy teoretycznie funkcjonują w jakiejś dużej wspólnocie, ale w praktyce są wyrzuceni poza jej obręb, znajdują się poza jej granicami.

Rzadko oglądam telewizję, gazety czytam od czasu do czasu; w ciągu ostatnich bodaj trzech lat nie zdołałem przeczytać od początku do końca ani jednej książki. Nie mam żadnych zainteresowań, zostały gdzieś za mną, kiedy w wieku osiemnastu lat zaczynałem służbę wojskową. Czym jest armia? To nie tylko dwa lata po prostu wyrzucone cholera wie dokąd i po co. Armia to, powiedzmy, ostatni stopień na drabinie wychowania obywatela. Przedszkole, później szkoła, a na końcu armia. Teraz co prawda wszystko to trzeszczy i tylko patrzeć, jak drabina rozpadnie się jak zgniłe próchno, i nie wiadomo, kto będzie przechodził tę drogę.

(„Minus”)

Zacytowana tu refleksja Romana (jedna z licznych) ostatecznie wskazuje na opresję instytucji porządku społecznego, które osaczają jednostkę i sprawiają, że nie jest ona w stanie zaangażować się w jakiekolwiek konsekwentne działanie. Sienczin jasno wskazuje mechanizm wykluczania, „zamrażania” emocji oraz marginalizowania całych mas społecznych przez władzę. Pisarz dobrze wie, że praktyki ustanawiania porządku mają charakter hegemoniczny oraz że każdy porządek hegemoniczny jest wrażliwy na działalność przeciwhegemoniczną – i z tego dokładnie powodu polityce instytucjonalnej zależy na takiego rodzaju emocjonalnym wykluczeniu, podtrzymywaniu atmosfery marazmu, bierności i społecznej inercji. Jednocześnie w zacytowanym fragmencie pojawia się niewyraźna sugestia, że taka sytuacja może się odmienić, a stary, „trzeszczący” porządek, porównany ze zgniłym próchnem, ulegnie w końcu zmianie.

Sienczin widzi także konfliktowy potencjał oporu we wskazywaniu na konsekwencje nieodpowiedzialnych działań płynących ze strony polityki instytucjonalnej. Są one możliwym zarzewiem (potencjalnie) skutecznego oporu. W poniżej przytoczonym fragmencie bohater innej prozy Sienczina wskazuje na społeczne koszty rozpadu ZSRR i wymuszone procesy migracyjne, jakie nastały na tle rodzących się ówcześnie konfliktów etnicznych:

Pięć lat żyliśmy nadzieją. Najpierw kiedy się przeprowadzaliśmy – spieszyliśmy się i ratowaliśmy od kiedyś rodzimej republiki, a teraz nagle cudzej i wrogiej w stosunku do narodowości innych niż rdzenne – wtedy nadzieja jeszcze była. Sprzedaliśmy trzypokojowe mieszkanie, daczę, garaż, postanowiliśmy kupić mieszkanie dwupokojowe w starym rosyjskim mieście na południu Kraju Krasnojarskiego, ale nagle (a działo się to w czasie smutnej jesieni 1992 roku) ze wszystkich stron wylał się potok przesiedleńców i mieszkanie, które sobie upatrzyliśmy, szybko kupiła bogata rodzina z Norylska. A dwa–trzy tygodnie później nasze dwa miliony wystarczyły, żeby kupić tę izbę i dwadzieścia arów ziemi, w małej podupadłej wsi Zachołmowo.

(„Nubuk”)

Autor pokazuje historię rosyjskiej transformacji przez pryzmat osobistych przeżyć jej uczestników. Wśród licznych niewinnych ofiar wielkiej przemiany znajduje się rodzina Romana, dla której rozpad Związku Radzieckiego oznacza początek życiowej katastrofy. Pokrzywdzona przez konieczność wyjazdu z rodzinnych stron, stopniowo traci ona kolejne możliwości odnalezienia się w nowym miejscu. Najpierw kupno mieszkania uniemożliwiają jej lokalne sieci powiązań biznesowych, potem zaś – oszczędności życia błyskawicznie pochłania hiperinflacja. Bezkompromisowość w opisie tej socjalnej pułapki, w jakiej znalazło się społeczeństwo, ukazywanie nędzy warunków mieszkalnych, bezrobocia, wszelkich patologii, agresji i bierności – to charakterystyczna dla Sienczina forma interpretacji rosyjskiej rzeczywistości po 1991 roku oraz typowy sposób, w jaki Sienczin zarysowuje główny jego zdaniem konflikt owych czasów: między tymi, którzy nagle, dzięki usytuowaniu na uprzywilejowanej pozycji i dzięki osobistym powiązaniom z architektami zmiany społecznej lat 90., zyskują ogromne możliwości działania, a tymi, którzy w jednej chwili tracą, i tak skromny, dorobek całego życia.

Roman, bohater powieści „Minus”, ze zdumieniem obserwuje nową rzeczywistość, w której nie tylko traci się majątek, ale także – rozpadają się, dotychczas trwałe, więzi społeczne:

Kyzył stał się ciasnym workiem, w którym zmuszony będę żyć. Tak bliskie kiedyś góry zaczęły dusić i straszyć, niczym niestabilne ściany; przyjaciele się zmienili, nie ciągnęło mnie do nich. Zapragnąłem wyjechać, przemieścić się do tego świata ze wspomnień o radosnych wrażeniach z dzieciństwa. A teraz, teraz jest zupełnie odwrotnie. Minusinsk, który stał się rzeczywistością i miejscem stałego pobytu, gnębi mnie i dręczy; te stare, zakurzone domki chciałoby się połamać, krzywe, robaczywe jabłonie chciałoby się powyrywać. Chciałoby się uciec stąd…

(„Minus”)

Bohater, mimo rodzącego się w nim wewnętrznego buntu, nie potrafi wydostać się z przytłaczającego otoczenia. Jest jednak przedstawicielem wykluczonej i milczącej większości – milczącej, bo głos odbierają jej różne instytucje państwowe. Pisarz chętnie akcentuje skutki takiego „odgórnego” tłumienia emocji, sprzęgniętego z socjalną pułapką, w jakiej znajdują się jego bohaterowie:

Jołtyszew słuchał opowieści o zabójstwach i samobójstwach, właściwie obojętnie obserwował, jak płonie klub po drugiej stronie ulicy. Oczywiście w czasie pożaru bał się o swój domek, a młodzieży, która tam zginęła, nie żałował. Bezmyślnie i głupio upływało ich życie, głupie były ich namiętności i miłości, głupia była także śmierć. Nawet w swoim życiu i życiu swojej rodziny coraz mocniej odczuwał tę bezmyślność i daremność. Były czasem jakieś sukcesy, pojawiały się jasne punkty, ale ciemność stopniowo i konsekwentnie gęstniała. Nadzieja zmieniła się w złość i tęsknotę, które już nie chciały odejść.

(„Jołtyszewy”)

Jak nietrudno zauważyć, podstawowym skutkiem tego procesu jest obojętność i powszechne odrętwienie, wprawdzie trudne do zaakceptowania, ale jednak przemożne i wszechogarniające. Prowadzą one rodzinę Jołtyszewów do zupełnej anomii społecznej, w której przestają istnieć więzi, a wraz z nimi – indywidualne przejawy empatii, współczucia czy poczucia odpowiedzialności za drugiego człowieka. W przytoczonych wyżej cytatach przeciwnik Sienczinowskiego konfliktu jest praktycznie niewidoczny, a przecież wszechobecny – wina za spychanie ludzi na margines ich egzystencji leży oczywiście po stronie aktorów odpowiedzialnych za tragiczne w skutkach przemiany.

To jednak dopiero Zachar Prilepin otwarcie i po imieniu nazywa głównego przeciwnika rosyjskiego społeczeństwa, a jest nim „wstrętne, nieuczciwe, niemądre państwo, które uśmierca słabych i daje wolność [ludziom – przyp. K.R.-R.] podłym i wulgarnym” („Sańkja”). Emocjonalny wydźwięk wypowiedzi Saszy Tiszyna wskazuje na jasne motywacje i pewność wydawanego bez żadnych wątpliwości sądu. Ocena sytuacji okazuje się tu jednoznaczna: „Czasy te [lata 90. – przyp. K.R.-R.] były ohydne, niesprawiedliwe, nieuczciwe – co do tego oboje nie mieli wątpliwości” („Sańkja”). Ponownie nie ma tu miejsca na argumentację i definiowanie poszczególnych pojęć, jest natomiast przestrzeń na działanie. W tym ostatnim Prilepin próbuje niekiedy oddać inicjatywę grupom marginalizowanym, jak w przypadku wypowiedzi weterana wojny w Afganistanie, spotkanego gdzieś w mieście: „Chcecie rząd obalić i ja też bym chciał ich podeptać. I tego, który wojska do Afganu wprowadził, i tego, który wyprowadził. I tego, który wojska do Czeczenii wprowadził. I tego, który znów wyprowadził” („Sańkja”).

Chociaż nie ma tu wątpliwości, że ten akurat głos został wprowadzony tylko po to, by wtórować przekonanym do swoich racji bohaterom pierwszego planu, jego wymowa wydaje się jednoznaczna – każda władza instytucjonalna jest zła i należy dążyć do jej zniesienia. Ponownie mamy do czynienia z radykalną odsłoną polityczności. Podczas gdy Sienczin, ukazując nędzę egzystencji zbędnych ludzi, prowokuje odchylenia w porządku społecznym – Prilepin chce jego obalenia.

W tym dążeniu Prilepin pozostaje rzeczywiście radykalny – ostro zarysowany konflikt sprowadza do prostej alternatywy: „my” albo „oni”. W końcowej scenie „Sańkji”, w której powodowani mieszanką gniewu, resentymentu, euforii i patosu przedstawiciele sojuszu stwórców decydują się na przejęcie siłą rządowych budynków, z ust Olega – jednego z uczestników akcji – padają słowa: „Gdybyśmy nie wzięli tej broni – to nas by z niej zabili, tyle że bezbronnych. Poza tym my mamy rację. A oni nie. I oni mają wybór, a my nie” („Sańkja”).

Motorem zdarzeń jest więc tu jasne przekonanie o słuszności obranej drogi, a także poczucie jawnej dysproporcji w dostępie do władzy. Sasza Tiszyn – reprezentant interesów grupy chcącej brać udział w przejęciu władzy – jest jednocześnie typem bohatera, który artykułuje radykalną potrzebę bycia wysłuchanym:

– Wiemy, że w tym budynku znajduje się Aleksander Tiszyn – zadźwięczał metaliczny, nieżywy głos. – Tiszyn! Natychmiast zaniechaj oporu! Wszystkim wam gwarantujemy życie.
– Saniek, nie chcesz sobie z nimi porozmawiać? – zapytał Oleg. – Mam megafon, zabrałem z naszej bazy.
– Sasza odłożył automat, wziął megafon i stanął wyprostowany przy oknie.
– Ja, Sasza Tiszyn, uważam was za szumowiny i zdrajców! Uważam władzę, której służycie, za ohydną i wstrętną! Widzę w was ropę i wypełzające z uszu czerwie! Tyle! Won stąd! – i cisnął megafon za okno.

(„Sańkja”)

Ów krótki dialog z policją, również w Rancière’owskim sensie, wskazuje na złożoność relacji na linii ciało społeczne – władza. „Metaliczny, nieżywy głos” struktur władzy może wprawdzie w tej sytuacji zagwarantować bohaterom zachowanie życia, jednak w żadnym wypadku nie oznacza wysłuchania. Innymi słowy, jedyna oferta złożona Saszy i jego towarzyszom to powstrzymanie się od najwyższej formy przemocy wobec nich. Na tego rodzaju opresję Sasza reaguje radykalnie, ekstremalnie – tak bardzo bowiem nie akceptuje faktu, że nie jest w stanie wymóc na władzy statusu partnera do rozmów. Momentami w podobnym tonie brzmią głosy bohaterów Szargunowa:

Nienawidzimy Pana i śmiejemy się z Pana – wstrętny bałwanie. Niedługo zmiecie Pana miotła rewolucji! Tak, zbliża się, wspaniała, ta, która przegoni złodziei-urzędników, dzierżymordy-policjantów i prostytutki-błazny! Mogę Panu to obiecać, Panie błaźnie, rewolucja Pana nie oszczędzi! Obojgu wam będzie nie do śmiechu!

(„Pticzij gripp”)

W przywołanym tu fragmencie „Ptasiej grypy” mówi się wprost o końcowej fazie konfliktu – zarówno u Szargunowa, jak i u Prilepina chodzi niechybnie o rewolucję społeczną. W koncepcji obu autorów jest ona nie tylko nieunikniona, ale nawet wyczekiwana. Ponadto ma być wydarzeniem konsolidującym zatomizowaną tkankę społeczną, ostatecznie konstytuującym rozbite ciało społeczeństwa: „Rewolucja to wspólny mianownik. Ideę każdy ma swoją. […] To ostatni idealiści. Ich idea to synteza marzeń […]. Opór! Wieczny motor! Ich system to ciągły rozwój i częsta zmiana masek” („Pticzij gripp”).

Szargunow i Prilepin są przekonani o konieczności rewolucji, która zresztą u żadnego z nich nie przybiera namacalnego kształtu, nie niesie za sobą konkretnych postulatów, nie daje też jasnej odpowiedzi na pytanie: co później. Dla autorów jest ona przede wszystkim radykalną, ostateczną manifestacją ruchu i konfliktu, który napędza działania nowych realistów i daje nadzieję ich bohaterom. Raz jeszcze warto przy tej okazji podkreślić owo przekonanie o niekwestionowanej słuszności tej drogi:

– W czym mianowicie [masz rację – przyp. K.R.-R.]? – zapytał wreszcie Arkadij Siergiejewicz.
– W tym na przykład, że dziś rewolucja i Rosja to równoznaczne i równoważne pojęcia. Nie można już myśleć o Rosji poza rewolucją i bez rewolucji.
– I w czym jeszcze?
– W tym, że po waszym pokoleniu nie pozostanie nawet słowo, które można by przemówić za wami. Jesteście przegniłym próchnem.
Arkadij Siergiejewicz i Biezlietow spojrzeli po sobie i zaczęli się śmiać. Biezlietow śmiał się tak, jakby ktoś mył szkło. Śmiech Siergieja Jurewicza był podobny do rzężenia. Sasza też się zaśmiał.
– Ależ wy jesteście obrzydliwi – powiedział prawie czule i wstał od stolika.

(„Sańkja”)

W powyższym fragmencie ujawnia się jeszcze jeden aspekt konfliktu, o którym warto wspomnieć w kontekście rewolucji. Otóż polityka instytucjonalna jest prowadzona zdaniem obu autorów przez skompromitowane elity charakteryzujące się hipokryzją – rzekomo występują one w imieniu interesów reprezentowanych przez siebie grup, w rzeczywistości jednak reprezentują wyłącznie same siebie. Doradca gubernatora, liberał Biezlietow oraz konserwatysta Arkadij Siergiejewicz to dobrzy starzy znajomi, do tego obaj zainteresowani tylko reprodukcją władzy, której ramionami są oni sami jako jednostki. Ten ostatni w miarę rozwoju rozmowy dostrzega wprawdzie patriotyzm jako punkt wspólny między sobą a Saszą, lecz bardzo negatywnie ocenia rewolucyjne zapatrywania sojuszu stwórców i próbuje przekonać mężczyznę o słuszności własnego punktu widzenia, którym jest konieczność sprzymierzenia się w celu przejęcia władzy z rąk liberałów:

Rosja nie wytrzyma jeszcze jednego burzenia, sama rozpadnie się na części i już nie zbierzesz jej żadną szufelką. Zastanów się, co jeszcze spaja tego olbrzyma, który zajmuje pół kontynentu? Ani wspólnego Boga, ani wiary w przyszłość, ani wspólnej nadziei, ani wspólnego rozczarowania – nie ma nic, ani jednej klamry! Tylko władza! Tak, tak, Sańkja, widzę twoje oburzenie. […] Ale to prawda. Władza jest brzydka, bełkotliwa, kłamliwa, ale przynajmniej choć odrobinę rosyjska, choć trochę odpowiedzialna. Tam są dobre chłopaki, Sańkja, oni wszystko rozumieją, wszystko. Chłopaki, którzy swoimi rękami budowali kołchozy, wznosili fabryki, ci sami, stary zaczyn, wszyscy stopniowo wrócili do władzy. Po cichu, po trochu wylezą z jamy i nas wyprowadzą. […] Sasza nagle ziewnął, patrząc w oczy rozmówcy, i wypuścił powietrze, nic nie odpowiadając.

(„Sańkja”)

Reakcja Saszy jest tu znamienna – nie interesuje go sojusz z konserwatywnym odłamem skompromitowanych elit, nie ma też zamiaru uwierzyć w jego zapewnienia, że cynizm i pragmatyzm może być skuteczną formą integrującego działania – jako orędownik nowej polityczności jest zainteresowany wyłącznie „płomiennym”, czyli nienoszącym znamion kalkulacji i opartym na pełnym, bezwarunkowym zaangażowaniu, działaniem idącym w poprzek starych podziałów ideologicznych.

Mniej jednoznaczny w podejściu do rewolucji jest Roman Sienczin. W większości utworów problematyzuje raczej stan bierności i postawę poddańczości człowieka wobec okoliczności zewnętrznych, również tych jawnie niesprawiedliwych i będących wynikiem przemocy ze strony władzy instytucjonalnej. Postawa bezwolności, to znaczy odwrotność optyki konfliktowej, jest jego zdaniem bliższa temu stanowisku, które dominuje w rzeczywistości społecznej. Sienczin nie stara się projektować przyszłej sytuacji rewolucyjnej, nie prowokuje też sytuacji konfliktowych tam, gdzie nie miałyby one szansy się realnie wydarzyć. Daje przemówić ludzkiej bierności oraz niemocy, w ten sposób otwierając pole do dyskusji na temat niesprawiedliwości czy wykluczenia. Co istotne, wskazywanie na nużącą i nieatrakcyjną inercję nie jest u Sienczina jednoznaczne z całkowitym odrzuceniem postawy konfliktowej. Przeciwnie – przyglądanie się skrajnie pospolitemu i wulgarnemu obrazowi apatii budzi wyraźny sprzeciw czytelnika.

O rewolucji i konflikcie Sienczin mówi wprost jedynie w dwóch utworach: „Lód pod nogami” oraz „Czego chcecie?”. W tym pierwszym rewolucja jest z jednej strony wspomnieniem niedawnych ideałów głównego bohatera, Denisa Czaszczina, dawniej muzyka rockowego i przedstawiciela pokolenia undergroundu, aktualnie zaś współpracownika jednej z moskiewskich gazet i reprezentanta tak zwanej kreatywnej klasy średniej. Ustabilizowane i przewidywalne życie głównego bohatera zostaje przerwane przyjazdem jego dawnego przyjaciela, który nieoczekiwanie, w pewien sposób histerycznie, próbuje wskrzesić w nim dawną iskrę buntu:

I teraz – teraz Den, mamy ostatnią szansę! […] Trzeba trzasnąć drzwiami. Tak trzasnąć, żeby… Słyszysz? Jesteś gotowy? Przypomnij sobie, jak kiedyś ja i ty… Takie mieliśmy bogate życie. Prawdziwe! Przypomnij sobie! Sens… I co… Na co to zamieniliśmy? Kreatywni. Nienawidzę!… Zacznijmy od nowa… Jesteśmy przecież stamtąd! To my kraj zmieniliśmy. My! Pamiętasz? Ryk-śpiewanie: „Zmieniać, nadszedł czas zmieniać!”. Chodź, posłuchamy. Słuchaj, włączam. Pamiętasz SSK, jesień 89 rok? Przecież my… rewolucję robiliśmy, pamiętasz?! Słyszysz? De-en…

(„Lod pod nogami”)

W cytowanym fragmencie rewolucja jest stanem ducha pokolenia pieriestrojki, które miało najbardziej ucierpieć w procesie rosyjskiej transformacji ustrojowej. I chociaż główny bohater (o typowo Sienczinowskich cechach – bierności oraz uległości wobec okoliczności) początkowo podchodzi do wypowiedzi przyjaciela z dystansem, to ostatecznie możemy tu zaobserwować pęknięcie w jego odbiorze rzeczywistości. Obecność starego przyjaciela powoduje, że Denis jest zmuszony podjąć wysiłek refleksji nad własną egzystencją oraz rolą w życiu społecznym, w którym niegdyś aktywnie uczestniczył poprzez działalność muzyczną. To dla niego tym trudniejsze, że przyjaciel imieniem Dimycz przychodzi do niego z bardzo określoną propozycją:

Nadchodzi czas konkretnych działań. […] Powstaje właśnie duży młodzieżowy związek. Jutro będą wybory przewodniczącego. Związek jest stworzony przez twórczych chłopaków – muzyków, pisarzy, młodych polityków, malarzy. Główny cel […] to przemiany rewolucyjne drogą zjednoczenia młodego pokolenia protestującej inteligencji. I jest to realne. Wszystko ku temu zmierza. I ja jestem z nimi.

(„Lod pod nogami”)

Czaszczin ostatecznie nie decyduje się porzucić swojego wygodnego i stabilnego życia w imię wskrzeszania dawnych ideałów, przez co Dimycz nazywa go „martwym zombi”. Warto jednak zauważyć, że fakt pojawienia się takiego otwarcie dyssensualnego wątku w twórczości Sienczina wydaje się przełomowy. Do tego momentu pisarz konfliktu nie eksponował.

W „Czego chcecie?” konflikt jest nie tylko autorowi bliski, ale również przezeń oczekiwany. Opowieść, w której Sienczin opisuje z perspektywy nastolatki wydarzenia związane z protestami przeciwko fałszerstwom wyborczym z przełomu 2011 i 2012 roku, jest świadectwem chaotycznego zrywu społecznego, widzianego od środka i przeżywanego przez całą rodzinę twórcy na przestrzeni kilku tygodni. Chociaż autor, w zgodzie z przyjętą przez siebie optyką i rozumieniem polityczności, nie próbuje w żaden sposób odpowiadać na pytanie postawione w tytule, to utwór ten można traktować jako ogólną refleksję nad sensem oporu społecznego. Po raz pierwszy, i jak dotychczas ostatni, Sienczin tak jasno przedstawia tu obie strony konfliktu:

– Co nowego na świecie? – zapytała mama.
– A tak… […] Udalcow w reanimacji…
– Po-two-ry – soczyście powiedziała mama. – Uśmiercą człowieka po prostu! […] Gady! Jeśli on umrze, to tej władzy tak dadzą popalić! […] – A skąd… kto niby da im popalić…
– Społeczeństwo!
– Społeczeństwo na to gwiżdże. Warczą tylko, ale to syte warczenie jest niegroźne. Całe życie tak można warczeć…
– O nie, Roman – głos mamy zaczął drżeć – nie masz racji! W ludziach się gotuje i tylko czekają na powód, żeby wybuchnąć […]. Zobaczysz, ludzie powstaną!

(„Czego wy chotitie?)

Z jednej strony widzimy tu władzę działającą wbrew woli protestujących, więżącą jednego z liderów protestu i przedstawioną jako ucieleśnienie wszelkiego zła. Z drugiej – wyeksponowano ciało społeczne, które – sprowokowane przez wszelkie uchybienia, niesprawiedliwości i uciski ze strony władzy – miałoby być gotowe do podjęcia długo wyczekiwanego aktu zbiorowego oporu. Warto podkreślić, że w tej wizji wyobrażony opór miałby być gwałtowny i jednoznacznie nastawiony na całkowite unicestwienie przeciwnika.

W innym miejscu narrator wprost wypowiada rozczarowanie z powodu niewykorzystanej szansy na zainicjowanie sytuacji rewolucyjnej, jednocześnie dając do zrozumienia, że owa gwałtowność była nie tylko nieunikniona, ale po prostu pożądana:

– Dziesiątego grudnia była szansa, żeby coś zmienić – powiedział tata – tam, na placu Rewolucji. Jeśli te wszystkie tysiące zostałyby tam, to władza musiałaby pójść na jakieś kompromisy.
– Nie ma co do tego wątpliwości – powiedział wujek Sierioża, wzdychając – ale mogło zakończyć się krwią.
– Krew by tu nie zawadziła. Doskonały bodziec […].
– Ludzie byli w tym momencie na granicy. Chcieli być wysłuchani. Chcieli tego jak nigdy dotąd [wyróż. – K.R.-R.]. A ich na plac Błotny zepchnęli…
– Hmm! – wzdrygnął się tata. – Na Błotnym mogli sobie nawet zamieszkać, władza się tego nie bała – najważniejsze, że oddalili ludzi od Kremla. Protest społeczny to reakcja łańcuchowa. Usłyszeliby, że taka masa zaczęła mityng na placu Rewolucji i za godzinę przyszłoby następne sto, dwieście tysięcy. Plac Teatralny, Maneż, Łubianka […], Twerska do placu Triumfalnego zapełniłyby się ludźmi!

(„Czego wy chotitie?”)

Warto w tym miejscu zwrócić szczególną uwagę na znamienne zdanie: „Chcieli być wysłuchani. Chcieli tego jak nigdy dotąd”, które dokładnie zdaje sprawę z istoty polityki/polityczności (Rancière/Mouffe) komentowanej tu twórczości. Leżący u podstaw każdego społeczeństwa dyssensus/konflikt, tutaj materializujący się pod postacią rewolucji, jest wywoływany przez to, że społeczeństwo nie posiada statusu partnera dialogu z władzą i każdorazowo musi sobie go wywalczyć. Istota polityki/polityczności zawiera się właśnie w prowadzeniu batalii o wysłuchanie. Nawiasem mówiąc, na tym konkretnym mechanizmie jest zbudowana cała powieść „Sańkja” Zachara Prilepina, która rozpoczyna się od słów „Nie wpuścili ich na trybunę”, a kończy aktem rewolucyjnym.

 

Władza i cało społeczne

Konflikt między władzą instytucjonalną a społeczeństwem jest zdaniem nowych realistów wynikiem wyłącznych zaniedbań i przewinień tej pierwszej. To ona nie wywiązuje się z powierzonych przez społeczeństwo zadań – a przecież właśnie społeczeństwo udziela jej legitymizacji, a więc w istocie pozwala funkcjonować. Ona także powinna w pierwszej kolejności słuchać głosu społecznego – tymczasem nie dość, że tego nie robi, to jeszcze zazwyczaj bywa represyjna, jest bowiem szczególnie wyczulona na wszelkie akty oporu. Warto zaznaczyć, że w tym miejscu najwyraźniej chyba daje o sobie znać kontekst społeczny czy też, innymi słowy, rzeczywistość, na temat której – jej dewaluacji, ale i odrzucenia przez postmodernizm – tak intensywnie toczyła się dyskusja w ramach obu fal debaty o nowym realizmie. Ten ostatni miał przecież rehabilitować utraconą więź między realiami a literaturą. Kontekst społeczny jest więc u nowych realistów bardzo ważnym punktem odniesienia w zrozumieniu istoty zarysowanego tu konfliktu.

Roman Sienczin, jako wnikliwy obserwator życia społecznego w Rosji, bardzo drobiazgowo zapoznaje czytelnika z tym kontekstem – ze szczegółami z codzienności drobnych urzędników, bibliotekarek, policjantów, robotników, ale także bohaterów z marginesu (niedocenionych artystów, anarchistów, muzyków i dawnych buntowników), ukazywanych na tle przemian społecznych – począwszy od upadku socjalizmu, przez bolesną transformację do kapitalizmu wraz z dziką prywatyzacją i przedłużającą się wysoką inflacją, aż do pojawienia się problemu antagonizmów o podłożu etnicznym czy religijnym. Sienczin widzi rosnące nierówności społeczne oraz wciąż pogłębiający się dystans między elitami i zwykłymi ludźmi. Bezkompromisowo konfrontuje czytelników z mechanizmami rządzącymi nową rzeczywistością. Pisze wprost o kryminalnych początkach rosyjskiej prywatyzacji, wolnego rynku i nowo powstającej elity biznesu:

Na przykład pod koniec 93 roku, kiedy za grosze można było sprywatyzować całe przedsiębiorstwa, Wołodźka, który zarobił trochę na handlu tureckimi jeansami, został współwłaścicielem tartaku gdzieś nieopodal Wołogdy. Jego partnerem biznesowym był nie kto inny jak dyrektor tego przedsiębiorstwa, chłop starych czasów, ale, jak się zdawało, uczciwy i fachowy. Kupili nowe urządzenia. Zamiast prostych ciętych desek planowali produkować lepszej jakości materiały – które były wtedy w deficycie – zamki nowych ruskich już się budowały, a wykańczać nie ma z czego – Finlandia nie nadążała z realizacją zamówień… Bardzo szybko zostali odkryci i jakieś chłopaki w samochodzie marki Żiguli – model dziewiąty – co jakiś czas proponowali, żeby sprzedać im część udziałów firmy. Wołodźka i dyrektor na początku tylko się śmiali, tym bardziej że chłopaki zaproponowały im śmieszną cenę, która nie pokrywała nawet wydatków zainwestowanych w nowy sprzęt. Chłopaki zniknęły, a zaraz potem dyrektor trafił do szpitala – chuligani go pobili, kiedy szedł ulicą. Wołodźce wrzucili do domu granat, bez mechanizmu (pewnie specjalnie, tak tylko w ramach profilaktyki). Tę aluzję Wołodźka zrozumiał i sam odnalazł chłopaków, dla porządku się z nimi potargował i zapomniał o swojej próbie zajmowania się lasem…

(„Nubuk”)

Celowo przytaczam tak obszerny cytat z opowieści „Nubuk” – w nim bowiem odnajdziemy właściwie wszystkie charakterystyczne dla Sienczina techniki konstruowania narracji o społeczeństwie na tle wspomnianych przemian. Trajektoria życiowa bohaterów jest splotem i emanacją wszystkich procesów, jakich doświadczyli przedstawiciele pokolenia pieriestrojki i rozpadu ZSRR. W okolicznościach, w których władza instytucjonalna demontuje niegdyś trwałe struktury państwa, a do tego nie jest w stanie dobrze regulować nowo powstałych stosunków społecznych (więc całkowicie nie wywiązuje się z obowiązku dbania o ład społeczny), Sienczin nie widzi możliwości funkcjonowania zdrowej tkanki społecznej. Ludzie, zmuszeni do radzenia sobie na własną rękę, zaczynają dzielić się na nieuczciwych biznesmenów oraz reprezentantów równie nieuczciwej branży przestępczej. Jednocześnie nietrudno zauważyć, że na tym wszystkim traci milcząca i celowo niewidoczna w tym fragmencie większość, która nie chce stawać po żadnej ze stron. Warto też zwrócić uwagę na zaprezentowaną tu dbałość o detal, jak na przykład wskazanie modelu i marki samochodu, którym poruszają się przestępcy – ten świadomy zabieg ma uprawomocnić Sienczinowskie twierdzenie, zgodnie z którym przedmioty są niemymi świadkami historii, dobrze kodującymi wrażenia i stanowiącymi ważny punkt odniesienia dla pamięci społecznej.

Sienczin zagląda do domów, akademików czy hoteli robotniczych, ale ogląda też od środka instytucje pożytku publicznego, które jego zdaniem zatracają swoje funkcje służenia społeczeństwu oraz zamieniają się w opresyjne placówki, świadczące o nieudolności działań polityki instytucjonalnej:

Do drzwi podjeżdżały łaziki i żiguli, do dyżurki wprowadzano lub wciskano klientów. Dwóch lub trzech było w stanie pełnej nietrzeźwości i mieli przy sobie pieniądze. Niedużo, ale zawsze coś. Jołtyszew cieszył się, że ich nie okradziono już przy zatrzymaniu i przy opisie posiadanych przedmiotów zamiast 3320 rubli u jednego zapisał 1320 rubli, a zamiast 2598 rubli zapisał 598. Zgarnięte cztery tysiące w myślach podzielił między swoich: po tysiąc pięćset dla niego i lekarki, a po pięćset dla sierżantów.

(„Jołtyszewy”)

Fragment, w którym Nikołaj Jołtyszew, wieloletni i – jak twierdzi autor – szanowany w środowisku pracownik milicji, okrada nietrzeźwych gości komisariatu, wskazuje na nieuczciwość i bezużyteczność instytucji państwowych. Przedstawiciele władzy, zamiast chronić obywateli, wzbogacają się ich kosztem, w dodatku cynicznie wykorzystując moment ich chwilowej bezradności. W sceny o podobnym wydźwięku obfituje też powieść „Hura!” Szargunowa, bohater której często styka się przemocą milicji i nieraz wychodzi z prowokowanej przez nią opresji, wykupiając się łapówką. Szargunow mówi nawet wprost: „No gliny… Wiecznie ścigają się z przestępcami, zwyczaje te same, piosenki te same, gęby te same. Przeciętny szary człowiek jest dla nich obiektem dla zniewag – frajer i tyle” („Ura!”).

Oprócz cynizmu i opresji, jakiej społeczeństwo doświadcza ze strony przedstawicieli władzy, Sienczin widzi też bezradność i niewydolność większości instytucji, które miałyby bezpośrednio wpływać na podniesienie jakości życia obywateli:

– Czyli co? – nie wytrzymała Walentina Wiktorowna. – Jest coś? Można gdzieś się zatrudnić, jako robotnica albo sprzątaczka?
– A skąd. Nie mam żadnych miejsc. Nic nie zostało…
– A dla mężczyzn? – dławiąc swoją rozpacz, szybko zapytała. – Mam syna – ma dwadzieścia pięć lat… A mąż ma pięćdziesiąt. Ale on… w milicji trzydzieści lat… kapitan.
– Niczego nie ma – ruszył się i zadusił wzrokiem Walentinę Wiktorownę kierownik. – Miejscowi nie mają pracy. I mężczyźni, i wszyscy. I hodowcy bydła, mechanicy, dojarki, traktorzyści, kucharze… W ubiegłym roku ferma jeszcze istniała, a teraz nie ma niczego. W ogóle niczego.
– I… i jak tu żyć? – powoli, robiąc pauzy między tymi krótkimi słowami, zapytała Walentina Wiktorowna…
– A kto to wie… Jedni mają emerytury, inni renty… zasiłki na dzieci, po stracie żywiciela… Innym rodziny pomagają, inni wyjeżdżają do miasta albo dalej gdzieś… Ech, nie wiem. Piąty rok tu siedzę i się dziwię…

(„Ura!”)

Bibliotekarka z kilkudziesięcioletnim stażem, Walentina Wiktorowna, poniżona sytuacją bezradności urzędu pracy w miejscowości, do której zmuszona okolicznościami musiała się wyprowadzić wraz z rodziną, konfrontuje się w tej scenie z wizją rychłej zapaści i stagnacji. W perspektywie najbliższych kilku lat czeka ją bowiem życiowa wegetacja wraz z koszmarem przemocy ze strony tej i podobnych instytucji. W nowej Rosji perspektyw nie mają ani wykwalifikowani pracownicy, ani młodzi i potencjalnie energiczni, ani tym bardziej ci w średnim wieku, którzy wcześniej lojalnie służyli stabilnemu państwu.

Najbardziej zmęczoną częścią ciała społecznego, mającą szczególne powody, by stawić opór w sytuacji wiecznego poniżenia i upokorzenia, jest rosyjska wieś, której nowi realiści poświęcają dużo miejsca na kartach swoich utworów. Motywy wiejskie pojawiają się w niemal każdym dziele Zachara Prilepina. Z jednej strony spotykamy się tam z wyraźną idealizacją wsi oraz jej mieszkańców – to stamtąd miałyby wyrastać korzenie zdrowego społeczeństwa rosyjskiego wraz z jego magiczną ludową siłą i witalnością. Spotykamy się także z wzorcem idealnego, hierarchicznego porządku społecznego, w którym wszyscy znają swoje role, zadania oraz podporządkowują się rytmowi zwyczajnego, ale dzięki tej zwyczajności szczęśliwego, życia. Z drugiej strony wieś u Prilepina, podobnie zresztą jak u Sienczna, jest papierkiem lakmusowym rosyjskiej transformacji ustrojowej, miejscem, gdzie wszelki rozpad i rozkład są widoczne najwyraźniej. Na kontraście między nostalgią za szczęśliwą przeszłością wsi, w której panował konserwatywny ład, a współczesną degradacją, czy nawet powolnym wymieraniem mieszkających tam ludzi, zbudowano opowiadanie „Babcia, osy, arbuz”. Po pierwszych kilku scenach reminiscencji, kiedy autor przedstawia sielankowy obraz pełnej i zgodnej rodziny zastanej przez czytelnika w momencie kolektywnych prac na polu oraz wokół domu, następuje bolesny dla narratora powrót do współczesnej wsi, bezlitośnie odartej z dawnej świetności. Początkowo świat młodego narratora jest spokojny i zorganizowany wokół bliskich mu rytuałów, zwyczajów czy skojarzeń, takich jak te związane ze słodkim arbuzem:

Babcia jadła arbuza. To było cudowne łakomstwo sierpnia. My – duża, delikatna rodzina – zbieraliśmy ziemniaki. Do dziś pamiętam ten wesoły dźwięk – uderzenie ziemniaka o dno wiadra. […] Jedliśmy arbuza, obserwując siebie nawzajem szczęśliwym wzrokiem: no bo jak inaczej jeść arbuza, jeśli nie tak? […] – Babciu, koło ciebie są osy – patrzyłem na nią z podziwem […].
– Słodko im – zaśmiała się babcia, dopiero je dostrzegając. […] Babcia podnosiła piękną rękę z kawałkiem arbuza, a po jej ręce pełzły dwie albo trzy osy, a jeszcze dwie siedziały na skórce i piły wyciekającą słodkość.

(„Babuszka, osy, arbuz”)

Sekwencja tych miękkich scen zmienia się gwałtownie, zastępowana przez postępującą dekompozycję dawniej żywego i żywotnego krajobrazu, ale przede wszystkim przez powolne wymieranie lokalnej tkanki społecznej:

Rano wyrzucone skórki od arbuza wyglądały niechlujnie. Biała warstwa stawała się szara i zamiast os pełzały po niej muchy. Tak wyglądała też moja wczorajsza wieś: jakby ktoś z niej wyjadł miodowy miąższ sierpnia, została tylko szarość i ostatnie muchy na niej. Wszyscy umarli. Kto nie umarł, tego zabito. Kogo nie zabito, ten dobił sam siebie. […] Ogrody, które jeszcze niedawno kipiały pod ziemią żywym sokiem, ucichły i obrosły trawą. Nie uderzały już rześkie ziemniaki o dno wiadra.

(„Babuszka, osy, arbuz”)

Opowiadanie kończy się ucieczką dorosłego już narratora, który przyjechał odwiedzić pełną bólu i nieumiejącą sobie poradzić z tą sytuacją babcię – jedyny łącznik między obydwoma diametralnie różnymi światami tej samej wsi. Narrator nie wytrzymuje psychicznie tak niszczącego bólu, a bodźcem do jego kapitulacji jest symboliczne ukąszenie osy, która jeszcze niedawno dobrze wpisywała się w harmonijny rytm życia wiejskiego:

Druga ręką ściskałem trawę i ziemię, w której leżeli moi bliscy, którym jeszcze niedawno było tak wesoło, delikatnie, słodko. I nagle poczułem dłonią złe ukłucie i oparzenie. […] Obróciłem się i zobaczyłem – w trawie leżała osa, którą zdławiłem. Ręka zaczęła mi puchnąć i boleć. Ból w dłoni był taki, jakby osa próbowała się wydostać spod mojej skóry i szarpiąc się, pozostawiała tam swoją osią gorącą i palącą krew.

(„Babuszka, osy, arbuz”)

Palący ból po utracie fragmentu własnej tożsamości nie powstaje ex nihilo. Prilepin bardzo jasno wskazuje winnych procesowi dekompozycji, fragmentacji oraz atomizacji świata społecznego, w którym trwałe więzi miały odgrywać zawsze rolę wiodącą. To właśnie władza instytucjonalna – bierna, oddalona i zaniedbująca swoje obowiązki – nie stwarza odpowiednich warunków, w których owe więzi miałyby szansę się odrodzić. W opowiadaniu „Sławczuk” Prilepin na przykładzie tragicznej historii młodego wiejskiego chłopaka pokazuje, w jaki sposób zostało stracone całe pokolenie podobnych jemu – pięknych, silnych i młodych mężczyzn, którzy mieli w sobie potencjał do bycia generacją kultywującą dawny porządek. Tytułowy Sławczuk został zabity w kryminalnych porachunkach.

Najistotniejszy w tym opowiadaniu wydaje się kontekst lat 90., w których takich bezsensownych śmierci było tak wiele, że nawet nikt ich nie żałował i nie liczył:

Wtedy wciąż jeszcze dzielono miejscową fabrykę. Miesiąc później Sławczuka kropnęli koło tej fabryki, gdzieś na pustkowiu, nocą. Przyjechał z kolegą, siedział w samochodzie, czekał. Rozstrzelano ich z automatu, a później podpalono samochód z trupami. Sławczuk miał spluwę, ale nawet nie zdążył wyciągnąć. Zabójców nie znaleziono.

(„Sławczuk”)

Bezsens śmierci Sławczuka odegrał rolę w życiu jego bliskich, którzy osunęli się w opisywane wcześniej bezsilność, beznadzieję i rozpacz. Tylko nielicznym bohaterom utworu udało się na nowym porządku skorzystać, co w domyśle mogło wydarzyć się wyłącznie w sposób nieuczciwy:

Jego siostry się porozwodziły i nie wiadomo, co z nimi. Matka choruje […]. Czasem zatrzymuje się w drodze na cmentarz i długo szuka odpowiedniej tabletki, a ostatecznie zjada pierwszą lepszą. Krowę trzymają, ale jest chuda i brudna […]. Żorik Żyła pracuje w administracji i wycisnął z nowego porządku dwupiętrowy dom. […] A Sławczuk leży […] pod ziemią […] i nie było w nim żadnego sensu.

(„Sławczuk”)

Najbardziej jednak dotkliwym oskarżeniem w kierunku władzy i polityki instytucjonalnej, wysuwanym przez literaturę drugiej fali nowego realizmu, jest powieść Romana Sienczina „Obszar zalewowy”. Utwór wyraźnie nawiązuje do powieści Walentina Rasputina „Pożegnanie z Matiorą” z 1976 roku, w której pisarz opowiada historię ludzi zmuszonych do migracji z powodu planów budowy ogromnej elektrowni wodnej, zakładających konieczność rozszerzenia zbiornika wodnego przez zatopienie dużej połaci terenów – głównie lasów, ale także kilku małych wsi położonych wśród nich. Chociaż wymowa powieści Rasputina jest dalece bardziej uniwersalna i dotyka związku człowieka z jego wartościami związanymi z rodziną oraz „małą ojczyzną”, to trudno nie zgodzić się z pojawiającą się tam tezą, iż to właśnie mieszkańcy tych niewielkich wiosek mają być ofiarami polityki prowadzonej w imię wielkich, abstrakcyjnych projektów. Niespełna czterdzieści lat później Roman Sienczin wraca do tej tezy w związku z bliźniaczym niemal tematem opartym na prawdziwej historii planu dokończenia – wbrew intensywnie protestującym mieszkańcom – budowy Boguczańskiej Elektrowni Wodnej.

W tej powieści Sienczin odkrywa karty natychmiast, wskazując na cynizm władzy oraz obnażając mechanizmy prowadzenia polityki stricte antyspołecznej, nastawionej na czysty zysk ekonomiczny, a do tego pozorowanej na politykę reformatorską czy nawet prosocjalną:

– Wołodzia, zrobimy tak: ja naszkicuję dekret, a ty na niego zerkniesz…
– Jaki dekret?
– No, coś w stylu „O podjęciu kroków w stronę rozwoju społeczno-ekonomicznego Kraju Krasnojarskiego”. Głównym punktem tego dekretu będzie wznowienie prac nad budową elektrowni wodnej i budowa fabryki aluminium. Coś w stylu, że to da odczuwalny impuls dla rozwoju… Ludziom pracę damy. Przykro na nich patrzeć. Wałęsają się tylko… […].
– Ty to byś tylko handlował.
– No bez tego nie da rady – rynek. Ale ważniejsze jest co innego, Wołodzia.
– Co takiego?
– Zrozum, Wołodzia, start nowej elektrowni wodnej, ważnej, strategicznej, to taki plus w image’u! Ile lat niby wszystko burzyli, wysysali radziecki majątek, a teraz wzięli i stworzyli w końcu. Sami, własnymi rękami!…

(„Zona zatoplenija”)

Cytowana tu rozmowa na temat zmian w prawodawstwie i ich potencjalnych ofiar – w dialogu przeliczonych na „około pięć tysięcy, samych z marginesu albo emerytów” – jest prowadzona przez telefon między dwoma wysoko postawionymi urzędnikami. Kpiąc z konieczności przeprowadzenia specjalistycznych konsultacji w tej sprawie, stwierdzają w pewnym momencie: „Władza radziecka już 10 lat nie istnieje, a ty byś się tylko radził”. Władza jako bohater tej opowieści okazuje się więc skorumpowana, nieczuła, a także niewidoczna i oddalona od spraw codzienności. Podejmuje decyzje arbitralnie. Ponadto według Sienczina mechanizmy władzy są zawsze takie same. Ich fundamentem jest przemoc płynąca z góry, ze strony elit, zaś motorem napędowym – strach i przymus. Wszak wszyscy mieszkańcy wsi oczekiwali od dawna, by

usłyszeć kiedyś rozkaz: „Zbieramy to, co niezbędne! Za tydzień będzie transport. Kto się nie podporządkuje – tego pogonią siłą”. Nikt z zebranych tu jeszcze czegoś takiego nie słyszał, ale ojcowie, dziadowie, pradziadowie większości słyszeli. Jedni za Stołypina, inni za Stalina. I byli przekonani, że prędzej czy później usłyszą to i oni.

(„Zona zatoplenija”)

Te boleśnie pragmatyczne rozmowy przedstawicieli władzy politycznej i ekonomicznej są skontrastowane z toczącym się swoim rytmem życiem mieszkańców wiosek, które zostaną w tym procesie przemocą zatopione. Co ciekawe, Sienczin podąża za myślą Rasputina i zwraca uwagę na problem lokalnego zakorzenienia społeczności. Największy opór mieszkańców budzi bowiem problem zalania miejscowych cmentarzy, na których od lat są chowani przodkowie ich rodzin:

Niektórych zmarłych zabrali ich bliscy jeszcze dwadzieścia lat temu, kiedy po raz pierwszy tam na górze przeczytano, że przyszły zbiornik wody zatopi miejsce, gdzie leży wieś. Najbardziej aktywni zaczęli wtedy się przeprowadzać i łapali kości rodziców, babć, dziadków… Spacerując, można się natknąć na przysypane suchymi igłami wgłębienia – to są ślady rozrytych mogił.

(„Zona zatoplenija”)

Takie przymusowe wykorzenienie wiąże się z wieloma dylematami, przed którymi stają mieszkańcy opisywanych wiosek: rychłym rozpadem lokalnych więzi, ale także koniecznością zmierzenia się z pamięcią, indywidualną i zbiorową. Stawiane przez mieszkańców pytania o to, co zabrać ze sobą w nowe miejsce, jest powiązane z nagromadzonym od pokoleń dobytkiem, stanowiącym ogromną dla nich wartość niematerialną. Z tego rodzaju wartościami władza jednak zupełnie się nie liczy.

W żadnym z komentowanych utworów władza nie występuje ani razu w roli choćby częściowo pozytywnej. Jest bowiem albo niewidocznym aktorem, który nie reaguje na sytuacje kryzysowe i patologiczne, albo aktorem, który jawnie i konsekwentnie działa na szkodę coraz bardziej zmęczonego i zobojętniałego społeczeństwa rosyjskiego.

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aleksandra Balitksaya

Przedruk

Tekst jest fragmentem książki „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka", Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2020, s. 234.

Katarzyna Roman-Rawska
literaturoznawczyni, socjolożka. Tłumaczka, badaczka współczesnej literatury i kultury rosyjskiej oraz ich związków z polityką. Pracuje w Instytucie Slawistyki PAN.
korekta Karolina Wilamowska

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aleksandra Balitksaya

Przedruk

Tekst jest fragmentem książki „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka", Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2020, s. 234.

POPRZEDNI

rozmowa  

Ironia, niczym radiacja, zniszczyła wszystko, co żywe

— Monika Woźniak

NASTĘPNY

varia proza  

Fabryka „Wolność” (fragmenty)

— Ksenia Buksza