Monika Glosowitz
badaczka literatury, tłumaczka, animatorka kultury. Doktorat w dziedzinie nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa i gender studies obroniła w Uniwersytecie Śląskim i Uniwersytecie w Oviedo. Tłumaczyła teksty Michela Foucaulta, Rosi Braidotti, Sary Ahmed, Luce Irigaray. Autorka tekstów krytycznoliterackich i naukowych publikowanych na łamach „Czasu Kultury", „Śląskich Studiów Polonistycznych", „FA-artu" i w wielu monografiach zbiorowych.
Monika Glosowitz
„Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet”, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2019, s. 270.
Łukasz Żurek: Książkowa wersja twojej rozprawy doktorskiej, czyli „Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet”, to próba jednoczesnej syntezy kilku wątków przecinających polską poezję i szeroko pojętą sferę kulturowo-polityczną ostatnich kilkunastu lat. To także opowieść o przemianach w dyskursie społeczno-politycznym i sprzężonych z nimi przemianach w tym, co kilkukrotnie nazywasz „wyobrażeniowym wymiarem kobiecości”. Powiedz na początek, czym są właściwie tytułowe „maszynerie afektywne”?
Monika Glosowitz: Maszynerie afektywne są materialno-dyskursywnymi procesami, „wytwórczo-społecznymi” siłami, które produkują podmiotowości, a działać mogą między innymi za pomocą języków (w tym języka poetyckiego). Stanowią one nieustannie modyfikujące się procesy normatywizacji i uniwersalizacji doświadczeń, które formatują życie jednostek do przyjętych wzorców. Ich działanie można obserwować na dwóch poziomach: na poziomie jednostek (w ich wymiarze społecznym, na podstawie ról, które przybierają, funkcji, które pełnią) oraz na poziomie przedjednostkowym (afektów, doznań, żądz, które nie zostały jeszcze przypisane do żadnego konkretnego podmiotu).
Zależy mi na tym, żeby nie rozumieć ich jako opisu zjawisk obserwowanych w rzeczywistości, która funkcjonuje w takiej wizji poza językiem, dlatego mówię, że „działają” między innymi „za pomocą” języków. Różnorodne siły wytwórcze, które działają w ramach maszynerii afektywnych, czyniąc jednostki elementami większych formacji (społecznych, ekonomicznych, narodowych, klasowych etc.), zawsze bowiem prowadzą do cielesnej materializacji produkowanych wartości.
Maszynerie afektywne są materialno-dyskursywnymi procesami, które produkują podmiotowości, a działać mogą między innymi za pomocą języków (w tym języka poetyckiego)
ŁŻ: Twoja książka, jak w przypadku każdej pracy naukowej, jest rezultatem drogi lekturowej, myślowej, światopoglądowej, także i ślepych zaułków, pomysłów (metodologicznych, konceptualnych…), które ostatecznie uznałaś za nietrafione. Możesz opowiedzieć o tym, w jakim punkcie zaczynałaś pracę, oraz co i jak pozmieniało się w jej trakcie?
Monika Glosowitz: Pozmieniało się bardzo dużo – na każdym z poziomów, o których mówisz. Pracę nad doktoratem zaczynałam w 2010 roku w trakcie studiów na Uniwersytecie w Utrechcie, w „kuźni mocy” – jak ją czasami z przekąsem nazywam – zachodniego świata akademii, przekonana, że całą linię narracyjną zbuduję wokół pojęcia afektu, jednocześnie nim zafascynowana i rozczarowywana. Fascynacja oczywiście była motorem napędowym, ale po jakimś czasie jej miejsce zajął warsztat krytyczny, który budowałam najdłużej, mierząc się z różnego rodzaju nieadekwatnościami wszystkich tych fascynujących teorii i wątków, które wchłonęłam. Zapewne stało się tak w dużej mierze dzięki temu, że drugą część programu European Master in Women’s and Gender Studies spędziłam z kolei w Hiszpanii, gdzie z toru filozoficznego przekierowano mnie na socjologiczny. Ale najważniejsze zderzenie, ba, seria zderzeń, nastąpiła nie na skrzyżowaniu metodologii i korpusu analitycznego, filozofii, socjologii i literatury, ale projektu i życia. Jakkolwiek pretensjonalnie to brzmi, zawsze dźwięczą mi w takich momentach słowa prof. Krystyny Kłosińskiej kierowane do studentek i studentów jej seminariów: jeżeli zastanawiasz się nad tym, czym się zająć w pracy badawczej, zajmij się tym, co jest dla ciebie ważne (poza akademią, w życiu, zwał jak zwał). Mniej więcej to samo wybrzmiewa zresztą z „Wiedzy usytuowanej” Donny Haraway. A że w trakcie kilku lat pisania traciłam i zakładałam rodzinę, tym bardziej zrozumiała powinna się wydawać linia prowadząca od lęków po pracę afektywną i wspólnotę.
Jeśli chodzi o ścieżkę metodologicznych przejęć, uników i eliminacji, to wydaje mi się ona dosyć czytelnie rozpisana w książce (choć taka odpowiedź pewnie cię nie usatysfakcjonuje). Nie chciałabym też wpaść w pułapkę romantyzacji czy nawet sentymentalizacji pojęć, których używam – afekt jako „kosmiczna” transmitowana znikąd siła, nadająca jednolitą formę i unikalny sens światu. Kontekst procesów, o których mówię, odnosząc się do tła prywatnej historii, zawsze jest ponadjednostkowy – w książce zależność ta najbardziej widoczna jest w rozdziałach poświęconych miłości, macierzyństwu i migracji. Używam do tego pojęcia maszynerii, które pozwala mi odsunąć się jak najdalej od bieguna „subiektywizacji” afektów często definiowanych jako indywidualne, jednostkowe przeżycia (pomijając już kwestię ich „nieuchwytności”). Ta maszynowość, maszyneryjność pozwala mówić o zjawiskach, których nie sposób sprowadzić tylko do pierwotnej czy wtórnej socjalizacji. To zbiorowe przeżycia (i ich „odpryski” przekazywane z pokolenia na pokolenie), które konstytuują formy wspólnoty i ugruntowują modele życia. O tym opowiada największa część książki, rekonstruująca „wymiary kobiecości” z obrazów poetyckich, ale jednocześnie łącząca je z aktualnymi kontekstami społeczno-polityczno-kulturowymi.
ŁŻ: Do zwrotu afektywnego (jak i w ogóle opisywania humanistyki jako ciągu zerwań, zwrotów), samego pojęcia afektu jako centrum zainteresowania współczesnej humanistyki oraz przechwyconej z filozofii Deleuze’a i Guattariego „maszynerii” mam spory dystans. Nie mogę przestać myśleć o „rewolucjonizowaniu” słownika badawczo-krytycznego jako jeszcze jednym sposobie na wciśnięcie neoliberalnej konkurencyjności oraz poszatkowaniu współdzielonej rzeczywistości na niezbieżne, tożsamościowe, nieskomunikowane ze sobą „perspektywy”. Dlatego najlepsze momenty twoich „Maszynerii…” to według mnie te, w których widać, że to, co masz do powiedzenia o poezji Justyny Bargielskiej, Marty Podgórnik czy Ilony Witkowskiej, jest niezależne od „maszynowo-afektywnego” słownika.
MG: W ogóle ci się nie dziwię – w książce wielokrotnie podkreślam, że żadne z używanych przeze mnie narzędzi nie jest tak naprawdę nowe, a novum teorii afektywnych polegałoby raczej na wskazaniu połączeń i współzależności pomiędzy wykorzystywanymi elementami i rozpatrywaniu ich działania równocześnie. Im dłużej „dłubałam” w warsztacie, tym wyraźniej widziałam, że wszystkie tezy szczegółowe stawiane były już wielokrotnie, może za pomocą innych słowników. Trudno mi było natomiast znaleźć koncepcję na tyle kompleksową, żebym z jej pomocą mogła się zmierzyć z szeregiem pytań i problemów, które sobie postawiłam. Na marginesie trzeba dodać, że przechwycona „maszyneria” nie jest wcale wynalazkiem Deleuzjańskiego millenium – gałęzie rozrysowane w genealogii tego pojęcia prowadzą nas w co najmniej kilku kierunkach. Zgadzam się też, że rewolucjonizowanie języka i metaforyka zwrotów ma pomóc w ich komercjalizacji, urynkowieniu, sprzedaży, jakkolwiek chcesz to nazwać. Po paru latach zgłębiania teorii, metodologii i stanowisk w ramach danego nurtu bardzo łatwo jest rozrysować mapę wpływów i pokazać, gdzie funkcjonują (i dlaczego tak prężnie) ośrodki transmitujące trendy – i w których kierunkach trendy te podążają. Nie będzie żadnej niespodzianki, że to dokładnie te same szlaki, które pokazują nam przepływ kapitału w ramach akademii. Już na marginesie dopowiem, że dobrze to widać w wiodących ośrodkach europejskich (mam tu na myśli zwłaszcza Uniwersytet w Utrechcie funkcjonujący już w mocno skomercjalizowanym modelu zarówno w wymiarze zatrudnienia, jak i „pozyskiwania” studentów) współpracujących z amerykańskimi instytucjami badawczymi. To stamtąd często płyną środki i/= inspiracje, które następnie chłonie nieanglojęzyczna Europa, często określana dodatkowo mianem Środkowej albo Wschodniej. Przydziela się jej nierzadko rolę „młodszej siostry” dopuszczonej do stołu bez prawa głosu (bo jeszcze nie nauczyła się mówić). Mówię to oczywiście z nieukrywanym smutkiem i delikatnym przekąsem.
Wracając do głównego wątku – wciąż jednak upieram się, że bez metodologii nie ma badań i niesprawiedliwością byłoby psioczenie na obecność modnego Deleuze’a bez wskazywania najważniejszych filarów, które ugruntowały wykorzystywane przeze mnie metody badawcze. Mówię tu zbiorczo o pracach dziesiątek filozofek i socjolożek feministycznych, na które się powołuję – to dzięki nim w tej maszynerii trafiasz na momenty dla ciebie kluczowe.
ŁŻ: Jasne, moje psioczenie nie wynika z jakiegoś antyintelektualnego odruchu i głupiego postulatu pisania historii literatury bez metodologii, tylko z przeświadczenia o tym, że to właśnie współczesna „teoria” (a mechanizm jej pomnażania, jak sądzę, zasadniczo nie zmienił się od lat 80.) jest jednym z najsilniejszych narzędzi utrwalania liberalnego status quo na akademii, wraz ze wszystkimi jego fałszywymi obietnicami („wybierz język, a będziesz wolny/wolna!”).
Zostawmy temat metodologii i przejdźmy do zasadniczej części książki. W centrum twoich interpretacji zawsze znajduje się teza o tym, że przestrzeń tematów/problemów publicznych przenika się z przestrzenią wiersza i że jest to relacja dwukierunkowa. Innymi słowy, wiersz jest zarówno odbiornikiem tego, co „się” mówi o ciele, prawach reprodukcyjnych itd., jak i narzędziem do przetwarzania tych komunikatów. Pytanie moje jest naiwne, ale: czy ten mechanizm jest według ciebie czymś specyficznym dla twórczości interesujących cię poetek? Czy też raczej opisujesz fragment znacznie szerszego zjawiska, dotyczącego przemian w polskiej poezji powoli mijającej dekady?
MG: Jestem pewna, że to tylko wycinek znacznie szerszego zjawiska przemian nie tylko w obrazowaniu poetyckim, ale też w czytaniu krytycznym. Zgłaszam jednak dwa „ale”: jedno jest standardowym zastrzeżeniem „nic o nas bez nas”, to znaczy w dyskusjach o różnych wersjach kobiecości w wyobraźniach zbiorowych najważniejsze głosy należą oczywiście do poetek. Drugie dotyczy sposobu czytania, czyli znów wracamy do metodologii. Poprzednią dekadę (i jeszcze wcześniejsze) też można przeczytać inaczej – casus Sosnowskiego – jeżeli ma się odpowiednie narzędzia i uruchomi się dotychczas nieotwarte rejestry. Poletko obok mojego uprawia, zbierając obfite plony, Dawid Kujawa, zajmujący się głosami poetów i także tymi poetkami, o których ja w tej książce nie napisałam (vide Natalia Malek).
Wracając jeszcze do kwestii hipertrofii teorii i jej liberalnych umocowań, zatoczmy koło. Niezależnie od tego, jakiego języka używamy do problematyzowania statusu literatury w ostatnich latach, trafiamy zawsze z kosą na ten sam kamień – oskarżenie o hermetyzm i elitaryzm (i dalej: liberalne uprzywilejowanie). Skądś to znamy, prawda? I to się nigdy nie zmieni, jeżeli nie będziemy opowiadać o warunkach wytwarzania naszych języków (i literackich, i literaturoznawczych). O tym przede wszystkim jest moja książka – o tym, skąd się te języki biorą, w jaki sposób się rozprzestrzeniają i jak je można przekształcić. Języki wytwarzane są „skądś” i „po coś”. Teoria afektywna, którą proponuję, jest prototypem kompleksowego usytuowania podmiotu w spotkaniu z literaturą, wynikającego z jego ucieleśnionych dyspozycji i pozycji. Kiedy więc dopytujesz, jak ta opowieść zza węgła literaturoznawczego warsztatu ma uratować nas przed elitaryzmem, odpowiem ci prosto – to nie jest winkiel akademii, tylko róg robotniczego, przemocowego domu, instytucji społecznych i kulturalnych, kościoła, agencji pracy dla obcokrajowców. Rekonstrukcja i dekonstrukcja tych języków, czyniona „od wewnątrz”, ma na celu dyskredytację negatywnych i krzywdzących wzorców. Jednocześnie pokazuje, jak wielka siła tkwi w ich działaniu i jaki potencjał ma praca mająca na celu wytworzenie nowych wyobrażeń. Pojęcia na pewno sprawiają, że język jest hermetyczny (taka konwencja, co zrobić), ale równie dobrze mogłabym ci to wszystko opowiedzieć po śląsku.
Niezależnie od tego, jakiego języka używamy do problematyzowania statusu literatury w ostatnich latach, trafiamy zawsze z kosą na ten sam kamień – oskarżenie o hermetyzm i elitaryzm
ŁŻ: Podoba mi się kompozycja części interpretacyjnej „Maszynerii afektywnych”. Na początku każdego rozdziału zarysowujesz to, z jakim węzłem prywatno-publicznym będzie skomunikowana dana autorka (Lech: choroba; Bargielska: trauma i wstyd; Podgórnik: miłość; Janiak, Grunwald, Pietrek i Wojdowicz: praca afektywna…), natomiast w zakończeniu prezentujesz efekt dokonanej na nim pracy, który stanowi punkt zaczepienia dla kolejnego rozdziału (Lech reprodukuje „negatywną aksjologię kobiecości”, od której odbija się Bargielska, która w spadku Podgórnik zostawia z kolei „bezwstydne” granie patriarchalnymi figurami itd.). Rzadko jednak piszesz o tym, jaką rolę w tej układance odgrywa forma wierszowa, tzn. jakie środki i chwyty niejako wymusza uczynienie treścią poezji „życia społecznego”. Czy opisywana przez ciebie historia jest również historią przemian w instrumentarium poetyckim? A jeśli nie – to dlaczego?
MG: Nigdy nie podzielałam zachwytów nad dyskusją o polityczności formy i to wcale nie dlatego, że nie przekonywały mnie formalistyczne rekolekcje spod znaku nowego formalizmu (choć chylę czoła Jasminie Lukić, a nie Caroline Levine). Fakt, rzadko używam tradycyjnych narzędzi poetologicznych i robię to z pełną odpowiedzialnością. Spotkałam się już zresztą z zarzutami o niewystarczająco literaturoznawczy charakter książki. Wynika to przede wszystkim z jej głównych założeń. Otóż język sztuki jest tutaj traktowany jako jeden z wielu języków-urządzeń, które organizują nasze widzenie świata. Nie za bardzo interesuje mnie budowanie czegoś, co można by nazwać „poetyką afektywną”, a więc metod i strategii tworzenia tkanki utworów. Chciałabym raczej zarysować historyczno-społeczny proces transformacji emocji rozumianych nie jako stany indywidualne, ale czynniki sprawcze przemian społecznych. Teksty poetyckie są zarówno efektem, jak i elementem tych przemian – a ja pytam, dlaczego tak się dzieje. To założenie badawcze można by określić jako gest przesunięcia „od metafory do maszynerii”, w którym to nie tematyczna alegoryzacja wyznacza płaszczyznę połączeń pomiędzy poetykami, ale działania zachodzące w polu poezji. Nie powiedziałabym też, że te języki, które omawiam, drastycznie różnią się od wszystkiego, co w ramach historii literatury zostało wyprodukowane. Owszem, ulegają pewnym przeobrażeniom, ale jednocześnie kontynuują też pewne tradycje. I historycznoliteracka rekonstrukcja tych linii jest na pewno wyzwaniem, które pozostało mi do pełnego ukończenia projektu „Maszynerii afektywnych”.
ŁŻ: Pytanie o „formę” jednak wraca tylnym wejściem przy okazji tego, co piszesz o poezji Lech (brak ciekawych rozwiązań formalnych, brak robienia „czegoś” z topiką choroby i traumy skutkujący reprodukowaniem negatywnego wyobrażenia kobiecości) czy Pietrek (gdy np. zadajesz pytanie „co […] sprawia, że pozbawiona […] komentarza sklejka języków funkcjonujących w sferze publicznej odczytywana jest błyskawicznie jako jej krytyka?”). Czy nie jest przypadkiem tak, że poezja Lech jest nieciekawa politycznie właśnie dlatego, że jest też nieciekawa formalnie? Oczywiście nie chodzi mi tutaj o jakieś brednie spod znaku „prawdziwie rewolucyjny wiersz to taki, który jest gramatyczno-składniową sieczką”, czyli wymyślanie estetyki mającej być tą „prawdziwie zaangażowaną”.
Rozwiń też proszę wątek historycznoliterackiej rekonstrukcji, bo brzmi bardzo ciekawie! Jakie tradycje poetyckie reinterpretują twoim zdaniem Bargielska, Podgórnik czy Witkowska?
MG: W żadnej mierze nie traktuję formy jako przezroczystej, co zresztą skrzętnie wyłapałeś. Myślę, że ta „nieciekawość” formalna jest raczej pochodną nieumiejętności zmierzenia się z dyskursami, które tworzą aktualne narracje o świecie – dotyczy to zarówno wyboru języków, z którymi się mierzymy, jak i prób ich krytycznej analizy w poetyckiej postaci. Nie mówię – absolutnie! – że forma jest drugorzędna, bo to ona umożliwia przecież wykolejanie tych nieadekwatnych, niesprawiedliwie uogólnionych, przemocowych wyobrażeń funkcjonujących w postaci literackich obrazów. Kujawa gdzie indziej, w ciut innym języku, pisze o tym, że nawet te działania poetyckie, które skoncentrowane są na językowej innowacyjności, osadzane są na gruncie dość tradycyjnej refleksji ontologicznej. Nie są więc innowacyjne dla językowego eksperymentu samego w sobie, ale wypracowują nowe formy istnienia, organizacji i działania.
Jeżeli chodzi o historycznoliteracką rekonstrukcję – mówię o niej, dlatego że w książce dominuje perspektywa literackiej synchronii. Opowiadam o – mniej więcej – piętnastu, dwudziestu latach poezji i dosyć jednolitym, a na pewno wspólnym poetkom polu społeczno-ekonomiczno-politycznym. Intuicja i lektury podpowiadają jednak, że trzeba sięgnąć wstecz i przetestować stawiane tezy również na tekstach autorek, których dotychczas nie czytano w kluczu społeczno-cielesnym – albo też wręcz przeciwnie, zrobiono to, ale efekty takich analiz przyniosły więcej szkody niż pożytku. W trakcie prowadzonego w poprzednich latach na Uniwersytecie Śląskim autorskiego kursu miałam okazję zestawić omawiany w książce zestaw tekstów z mniej lub bardziej kanonicznymi poetkami poprzedniego pokolenia – Haliną Poświatowską, Anną Świrszczyńską, Genowefą Jakubowską-Fijałkowską. Efekty tych analiz porównawczych były niesamowite, a ledwo zainicjowaliśmy temat. Andrzej Juchniewicz napisał na przykład na tej podstawie tekst o wspólnotach, sojuszach bezbronnych i podporządkowanych w poezji Poświatowskiej. Więcej opowiem ci, jak poukładam tę mapę.
ŁŻ: Wspomniałaś wcześniej o Natalii Malek jako o jednej z poetek, którym nie poświęciłaś w „Maszyneriach afektywnych” więcej miejsca. W książce wspominasz o niej razem z Barbarą Klicką, uznając je obie za przykład „osobnych dykcji”. Podkreślasz jednocześnie, że ich „osobność” polega na tym, iż funkcjonują pomiędzy opisywanymi przez Ciebie we właściwej części książki strategiami okrążania braku, odzyskiwania tego, co minione/utracone, oraz ostrej negacji cyrkulujących w życiu społecznym wyobrażeń o kobiecości. W jaki sposób Malek i Klicka dopowiadają, komentują i problematyzują te trzy strategie?
MG: Wydaje mi się, że to, co jest wspólne w poetyckim obrazowaniu tych dwóch autorek, to hiperpodkręcony poziom wrażliwości na przejawy przemocy systemowej w mikroskali i jednocześnie „rozdrobniona” czułość w przedstawionych relacjach. Czułość ta jest pewnego rodzaju odpowiedzią na wszechobecną opresję. U Klickiej i Malek nie ma jasno ustawionych języków czy tradycji, wyobrażeniowych formacji, przedstawieniowych reżimów, które krytykują, rozbrajają czy przeciw którym ich podmioty się odwracają. Oczywiście u jednej mamy szeroką frazę, dialogowość, lirykę zwrotu do adresata, u drugiej minimalistyczny obraz, kondensację i estetyczny koncept. Mówiące podmioty nie inwestują jednak energii jednotorowo, nie obsadzają nią przeszłości, nie uspołeczniają gniewu, nie ukierunkowują czułości na konkretną wizję wspólnotowych relacji. W zasadzie robią coś dokładnie odwrotnego. Problematyzują każdy z tych zabiegów na poziomie scen, które nie dają się uogólnić i poddać zbiorowym prawom.
ŁŻ: Twoja opowieść kończy się na tomie „Lucyfer zwycięża” Witkowskiej, czyli na 2017 roku. Czy od czasu zamknięcia prac nad książką zaobserwowałaś w polskiej poezji jakieś nowe, interesujące zjawiska będące próbami twórczego poradzenia sobie z działającymi tu i teraz „maszyneriami afektywnymi”, których dotąd nie analizowałaś?
MG: Interesujące jest to, że poetki przestają „odbijać się” od jednych i tych samych paradygmatycznych metafor – czyli nie dość, że nie powielają spetryfikowanych klisz, to nie muszą też zaczynać od ich negowania jako poziomu zero poetyckiej refleksji. Korzystają też z zupełnie innego instrumentarium językowego, które pozwala im inaczej rozkładać akcenty. Myślę przede wszystkim o niedawno debiutującej Ninie Manel i bardziej zadomowionej już na poetyckiej scenie Annie Adamowicz, które próbują zmedykalizować i zdesymbolizować ludzkie ciało. Mam wrażenie, że biorą wszystkie pop- i kulturowe kalki przedstawieniowe i miksują je z ultrawspółczesnymi słownikami neurokognitywistyki i techniki po to, żeby pokazać, że nie można się już w tych znanych nam formach wyrazić. Zdecydowanie trzeba się ich strategiom bliżej przyjrzeć, bo zwykle zredefiniowanie jednego zakresu znaczeniowego odbywa się za pomocą zastąpienia go albo posiłkowania się innym.
Monika Glosowitz
badaczka literatury, tłumaczka, animatorka kultury. Doktorat w dziedzinie nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa i gender studies obroniła w Uniwersytecie Śląskim i Uniwersytecie w Oviedo. Tłumaczyła teksty Michela Foucaulta, Rosi Braidotti, Sary Ahmed, Luce Irigaray. Autorka tekstów krytycznoliterackich i naukowych publikowanych na łamach „Czasu Kultury", „Śląskich Studiów Polonistycznych", „FA-artu" i w wielu monografiach zbiorowych.
Monika Glosowitz
„Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet”, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2019, s. 270.
ur. 1991, doktorant w Instytucie Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracował z portalem niewinni-czarodzieje.pl oraz czasopismem naukowym „Tekstualia". Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Kulturze Liberalnej”, „Kontencie”, „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim” oraz w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich".