1.
Co robić w maju? Co zrobić z majem? Chętnie ułożyłbym krótki poradnik dla tych, którzy nie potrafią sobie poradzić z tym złośliwym miesiącem. Ale przecież sam nie wiem, co począć i gorączkowo poszukuję rozwiązań. Przeraża mnie nadmiar bodźców, ludzie w letnich strojach i wybuchająca przyroda. Nie mogę się skupić i w popłochu uciekam do zaprzyjaźnionych bibliotek. Ale i z nimi bywa różnie.
Im dłużej przychodzę do Biblioteki Uniwersyteckiej, tym mocniej przychylam się do opinii wyrażonej przez Piotra Matywieckiego w książce „Stary gmach”. Ten Stary Bibliotekarz (iluż to „polskich Borgesów” mieliśmy – to Matywiecki jest tym właściwym!), który przed zamknięciem czytelni cytował „Ziemię jałową” Eliota („proszę państwa, zamykamy!”), ma prawo brzydzić się buwingiem. Ja też mam prawo, tym bardziej teraz, gdy zainstalowano tu – nie, nie zmyślam – automat ze skarpetami. Jedna para kosztuje pięćdziesiąt złotych. Płatność zbliżeniowa. Młodzież sunąca korowodami przez hall BUW-u nosi teraz długie, białe skarpety z napisami w obcych językach, a ja pogrążam się w niewczesnym dziadostwie. Tak, BUW odpada definitywnie.
Ale przecież jest jeszcze Biblioteka Narodowa! Maj w Bibliotece Narodowej to zdecydowanie lepszy pomysł. Wysiadam z tramwaju (z przedniej platformy), żar leje się z nieba, Pola Mokotowskie zalane słońcem, w promieniu kilometra tylko biegacze i matki z wózkami. I’m in heaven. Kawa z automatu, wyschnięty niebieski pueblo w bletce, przezroczysta reklamówka, karta, numerek, stanowisko przy komputerze – i jedziemy! Na Grunwald, na Racławice! Odlatuję na moim stoliku z gniazdkiem w nieobjęte przestrzenie produktywności.
Biblioteka Narodowa przypomina rozległy basen albo halę odlotów. W magazynach spoczywa mądrość stuleci, wszystko w dwóch egzemplarzach. Odbieram zamówione książki, a Pan Bibliotekarz uśmiecha się do Pani Bibliotekarki i mówi „dzień dobry, Irenko, nie widziałem cię dziś jeszcze”. Jest cicho i przyjemnie, na stołówce można dostać wegańskie danie indyjskie w rozsądnej cenie – czego chcieć więcej? Moi koledzy, moi bracia mleczni w niedoli, także już niemal wszyscy wyemigrowali do Narodowej. Tylko tu możemy się skupić, tylko tu możemy coś jeszcze zrobić. Szczególnie w maju.
Wspomniany już Eliot nie miał racji. Nie dlatego, że kwiecień nie jest wcale najokrutniejszy. Każdy miesiąc jest najokrutniejszy, każdy jest najokrutniejszy na swój sposób, ale maj jest królem perfidii, złośliwym gnomem, ponckim Piłatem. Maj jest miesiącem „oblężonej bani”, by użyć pięknego i poręcznego określenia Krzysztofa Sztafy (proszę czytać Sztafę – tylko on tej wiosny pisze o nas, za nas).
2.
W maju, szanowni panowie, zwykłem jeździć na przedniej platformie tramwaju. Młody Tuwim, rok 1919, wiersz „Do krytyków” z tomu „Sokrates tańczący”. Jako administrator peja „Małego Formatu”, raz na jakiś czas muszę rzucać takie mięsne kawałki na żer facebookowej gawiedzi. Pierwszego maja, w Święto Pracy, zrobiłem ładną fotkę Tuwimowi, kliknąłem „publikuj” i wpatrzyłem się w leniwy nurt rzeki. Lajki uspokajają. Zagotowałem wodę na herbatę.
Po włączeniu promowania zaczęło gwałtownie przyspieszać. Z minuty na minutę przestawało mnie to wszystko koić, a zaczynało irytować. A jednak z wampirycznym entuzjazmem czytałem to, co spływało (szum, szum, szum):
“Maj zaczynam od powtórki do maturki :)”, „miałem na polaku analizę tego wiersza”, „Wielce leciutki wierszyk,jak walczyk,który może zawrócić w głowie… ;D”, „Wiersz Do krytyków to polemika z poezją romantyczną i modernistyczną”, „TROCHĘ ZAPOMNIANY ALE WCIĄŻ CUDOWNY TUWIM ;D”, „Witam i pozdrawiam”.
No i co, sztosik? Nie ma to jak dobry sztosik. Czy przeżarty mózg admina w lekturze poezji poszukuje już tylko lajkogennych sztosików? Przestał czytać te wiersze, z których nie można zrobić ładnego skrina? „Poezja jako sztosik”? Esej do napisania? Januszowi Sławińskiemu takie aberracje się nie śniły, a my w tym sosie tkwimy. Rozdarci między urokiem późnego Iwaszkiewicza a młodzieńczymi uciechami rozbijającymi serotoninowy bank, nie wiemy już z którego świata jesteśmy.
3.
Kto się najlepiej znał na Iwaszkiewiczu? Wiadomo kto. Twórczość senioralna to jedno z mistrzowskich określeń Berezy, tego dostojnego szamana, generalnie niechętnego uogólnieniom, szufladkom i baranoi. Nawiasem mówiąc, w wydanej niedawno przez Iskry biografii Iwaszkiewicza pióra Radosława Romaniuka, nazwisko HB pada tylko raz, i to w jakimś kontekstowym przypisie.
Paweł Orzeł opowiada o tym, jak zwykle zmęczony, w kącie Ken54 – lokalu, który z przyjemnością reklamuję, tym bardziej, że gdy okazało się, że zapiekanka jest z grzybami, rozkoszni barmani wymienili ją na taką bez grzybów – z głową spuszczoną po reprymendzie za „Alfabetyczność” od Wielkiego Prozaika, który Berezę „lepiej znał”. Cóż począć, pozostają po autorze „Związków naturalnych” nie tylko tak imponujące wybory tekstów jak rzeczony, zostaje po nim także trzódka „lepiejznających”. Brakuje Henia, mantrują niezmordowanie w niekończących się radiowych audycjach, sypią w koło anegdotami; przylepiają je młodym adeptom na policzkach, jak Pan Kleks piegi.
Do Ken54 wpada grupka mężczyzn z ursynowskiego upper middle class. Stroje letnie i markowe, torsy wypachnione, błyszczące sikory na przegubach i drapieżne spojrzenia w kierunku płci przeciwnej. Po chwili zamawiają whiskey i oddają się rozmowom o samochodach. Orzeł zapada się w swoim kąciku. Chciałbym napisać, że każdy ma takiego Czytelnika, na jakiego zasłużył, ale przecież nikt tu…
4.
Przestańmy dziadować, przecież maj to miesiąc zakochanych! Gdzieś tak słyszałem, w każdym razie.
W Bibliotece Narodowej spotykam znajomą parę. Pijemy razem kawę z automatu, palimy papierosy, rozmawiamy. Lubię ich. Są ze sobą od niedawna, młodzi i zakochani, w tym stanie, o którym tak pięknie śpiewa Michelle Gurevich. Połączył ich Tinder. Czy mieli opory, żeby mi o tym powiedzieć? Komuś zadrżał głos? Czy doszło do jakiejś niezręczności? Na pewno się zdziwiłem, gdy to usłyszałem – nie dlatego, żeby mnie dziwiły pary z Tindera, znam już takich kilka i jestem zagorzałym poplecznikiem tego rodzaju innowacji – po prostu byłem pewien, że poznali się w Bibliotece Narodowej, tak często widzę ich tu razem. Do czego trudniej się dziś przyznać? Do związku z Tindera, czy z Biblioteki Narodowej? Pytanie na śniadanie.
Natalia pisze do mnie w mesendżerze:
Moja nowa ulubiona reklama:
ON: nic tak nie pobudza jak motyle w brzuchu.
ONA: w brzuchu to ja czuję zaparcie.
5.
Niech chaotyczność tych zapisków będzie świadectwem stanu, w którym znalazł się podmiot. Podmiot jest być może liryczny, ale ostatnio wstrzymuje się od „czynności twórczych”. Jedynym, co może z siebie wykrztusić jest felieton – forma zasadniczo nieprzydatna nikomu poza podmiotem i kilkorgiem życzliwych. Takie to „Perły z odwiertu”, rzucane przed widmowe, zapewne nieistniejące wieprze. Urywki spisywane w stanie chronicznego roztargnienia, siłą inercji.
Podmiot nie waha się przyznać, że jest niestabilny; próbując utrzymać równowagę wychyla się ku nieodległej przyszłości, fantazjuje o czerwcu. W czerwcu wszystko musi być przecież łatwiejsze. W czerwcu odpoczniemy: opadną powieki, ucichną komunikatory, nadejdzie upragniony sen, oniriada.
Czerwiec rozpocznie się przecież od urodzin „Małego Formatu”. I bardzo dobrze – czekam już tylko na jakiś wybuch, przesilenie, gombrowiczowski bum-bach. W końcu Leo Lipski, patron tych urodzin, to – jak mówi krytyk, którego serdecznie pozdrawiam – jeden z najważniejszych twórców „światowej literatury somatycznej”. Może tego właśnie potrzeba nam po maju – wyzwolenia skrępowanej cielesności, pokątnych dionizji?
6.
Bądźmy w gotowości, natężajmy ucha. Niedługo znów zaśpiewają czeskie ptaki.
ur. 1994, student Wydziału Polonistyki UW. Publikował m.in. w „Twórczości", „Tygodniku Powszechnym" i „Ha!arcie". Mieszka w Pruszkowie. W „Małym Formacie" pisze i redaguje.